1971 r.


1971 rok

 
 
 

20-lecie W.K.Sz.”Kolejarz” Wrocław. Górna sala naszego Klubu.
Stoją od lewej: Jacek Dzięglewski, Konrad Ostańkowicz, Gajosówna,
Basia Butkiewicz, Jerzy Okraszewski, Barbara Raziuk, Grzegorz Falkowski,
Ryszard Sojka, Zbigniew Koerber, Olga Walewska, Adam Mazur, Kazimierz
Mądrzak, Zbigniew Brzuchacz (Wolski), Leszek Skrzetuski (odwrócony),
Róża Więcek, Janek Kirschke, Maciej Koperski, Ewa Lewandowska,
Ryszard Walkowiak, Kazimierz Walkowiak, Kazimierz Górniak.
Klęczą od lewej: Jerzy Wojciechowski, Wiesław Okpisz, Mirosław Nowakowski,
Jacek Kiestrzyń i Marek Bus.
 
 
 
Podczas uroczystości XX-lecia naszego Klubu. Pierwszy z lewej siedzi wielki indywidualista, mój trener – Jerzy Kłosowicz, dalej Kazimierz Mądrzak, Rysiu Walkowiak, Jacek Kiestrzyń, Zbyszek Brzuchacz, Mirek Nowakowski i Zbyszek Bugorski.
Od lewej Leszek Skrzetuski, Hania Jezierska – w głębi, Zbyszek Koerber, ja i Jerzy Okraszewski.

* * * * *

Wyjazd do Drezna, czerwiec 1971 r.

    Wyjazd ten upamiętnił mi się tylko „deszczową” wycieczką do Moritzburga. Zwiedzaliśmy tam zamek o tej samej nazwie, leżący na wyspie pośrodku jeziora. Zamek ten był siedzibą rodową Sasów (w tym dwóch królów Polski – Augusta II Mocnego i Augusta III). Zamek i okolica są piękne, zwiedzaliśmy je kilka godzin. Zapamiętałem potężną kolasę podróżną króla, masywnie okutą, z olbrzymimi kołami, ważącą chyba kilka ton.

    Do dziś zachowały się fragmenty wspaniałej zastawy królewskiej, uzbrojenia, arcydzieł sztuki snycerskiej, malarskiej, rzeźbiarskiej, saskiej porcelany itd. Choć pozostało niewiele, to i to pozwala wyobrazić sobie ogrom bogactwa Sasów.

    Nie przestawał padać deszcz, nie mogliśmy więc zwiedzić parku królewskiego oraz całego bogatego podobno zaplecza zamku. Zła pogoda spowodowała również i to, że nie robiłem żadnych zdjęć. Pozostał mi więc drewniany talerzyk z widoczkiem zamku Moritzburg oraz... wspomnienia.



 * * * * *
  Wrocław, dn. 1.07.1971 r.

Grzegorz Falkowski                                        

zam. we Wrocławiu
ul. Szczapińska 2 m. 36

 
 

Wrocławski Klub Szermierczy

„K O L E J A R Z”

ul. Krasińskiego 30
W R O C Ł A W


L I S T   P O Ż E G N A L N Y

    Z uczuciem głębokiego smutku pragnę przekazać Klubowi mą decyzję zakończenia czynnej kariery zawodniczej jako szermierza – szpadzisty. Ostatnimi zawodami, w których zmierzę się z mymi kolegami – „rycerzami białej broni” będą eliminacje do ogólnopolskiego turnieju klasyfikacyjnego, rozgrywane w naszym Klubie (wg kalendarza imprez DOZSz.) w dniu 2 października 1971r.

    Ciężko mi było podjąć tę decyzję po 15-tu latach uprawiania sportu szermierczego, startując zawsze w barwach „Kolejarza”, będąc jeszcze wychowankiem nieżyjącego już, nieodżałowanej pamięci fechmistrza Wirgiliusza Kuleczki. Do Klubu „Kolejarz” przylgnąłem całym sercem od pierwszych chwil kontaktu z Nim. Wiele się złożyło na to, że do naszego Klubu jestem tak bardzo przywiązany.

    Przyczynił się do tego na pewno znakomity trener i wychowawca, po ojcowsku traktujący swych zawodników - wspaniały, skromny człowiek św.p., Fechmistrz Wirgiliusz Kuleczko.

    Bardzo wiele zawdzięczam najlepszemu z prezesów pod słońcem - mądremu, zapobiegliwemu, spokojnemu, sprawiedliwemu, taktownemu, mającemu dar łagodzenia nastrojów i zjednywania sobie ludzi, prawemu i honorowemu oraz człowiekowi, dla którego gdy coś przyrzeknie; - nie ma sprawy, której by nie załatwił pozytywnie – Prezesowi mgr Eugeniuszowi Pussakowi.

    Wiele zawdzięczam mym znakomitym kolegom – zawodnikom: - Oli Walewskiej, Maryli Ludwinównie, Astrid Ostańkowiczównie, Jerzemu Wojciechowskiemu, Jackowi Dzięglewskiemu, Januszowi Dąbrowskiemu, Staszkowi Lubańskiemu, Maćkowi Koperskiemu, Wiesławowi Okpiszowi, Leszkowi Skrzetuskiemu i zwłaszcza memu wiernemu druhowi Jerzemu Okraszewskiemu, od których uczyłem się kunsztu szermierczego, ambicji sportowej, woli walki, umiejętności zwyciężania, skromności, koleżeństwa i poświęcenia oraz godnej i sportowej postawy w każdych okolicznościach.

    Dziękuję następcom fechmistrza Kuleczki – trenerom Jerzemu Kłosowiczowi i Krzysztofowi Głowackiemu za lata żmudnej pracy, którą włożyli m.in. we mnie dla przekazania mi ogromu swych umiejętności szermierczych, chcąc utorować mi drogę do najwyższych laurów sportowych. Wybaczcie mi trenerzy, że nie potrafiłem, choć bardzo chciałem, wykorzystać tego trudu tak, jak na to zasługiwał.

    Zawsze mile wspominać będę o „matkującej nam” Pani Helenie Serbeńskiej, o Panach Władysławie Jurczaku, Zdzisławie Swiatowym i inż. Nowaku.

    Choć osiągnąłem bardzo skromne wyniki sportowe w czasie, gdy byłem czynnym zawodnikiem, jednak zawdzięczam szermierce i Klubowi to, że były dla mnie bardzo istotnym czynnikiem osobowo-twórczym. To właśnie w Waszym gronie drodzy „Kolejarze” uczyłem się walczyć z własną słabością, przeżywałem piękne uczucia więzi zespołowej w czasie walk drużynowych, gdzie ”jeden za wszystkich a wszyscy za jednego”, to właśnie tu czułem się zawsze jak w bliskiej rodzinie, to właśnie tu uczyłem się brać na swe barki odpowiedzialność związaną z zaszczytem reprezentowania swojego Klubu, tu przeżywałem swoje chwile radości związane ze zwycięstwami, udanymi ćwiczeniami na klindze, czy też sukcesami drużyny lub bliskich mi koleżanek i kolegów, to właśnie dzięki Klubowi zobaczyłem „kawał świata” a wrażeń z tym związanych nikt i nigdy mi nie zabierze.

    I choć nie raz, niejeden z nas zawodników klął siarczyście szermierkę i dzień, w którym zaczęło się ją uprawiać, to dziś z perspektywy lat nie oddałbym, nie zamienił na nic innego ani jednej chwili przeżytej w Klubie. Drogie mi są chwile zarówno zwycięstw, jak i porażek, chwile utraty tchu, wylewania potu, marznięcia w zimnych halach sportowych, dźwigania ciężkiego worka szermierczego, łykania tumanów kurzu w nie zawsze czystych salach, czy wreszcie słaniania się z wyczerpania od walk w dusznych, upalnych warunkach w grubym i zapoconym dresie szpadowym. Nie żałuję jakże wielu godzin spędzonych w pociągach, nieraz zimnych, nieraz potwornie zatłoczonych, gdzie trzeba było stać przez setki kilometrów niejednokrotnie w stanie kompletnego wyczerpania a często przy tym odczuwając gorzki smak porażki.. Nie żałuję tych chwil, są mi drogie, bo szermierkę ukochałem z całej duszy i cały się w nią zaangażowałem i wszystko, co z nią związane przeżywałem głęboko, intensywnie, z pasją. A czyż nie mamy wszyscy pogardy do zwykłych zjadaczy chleba, do ludzi bez pasji życiowej, do nie rozbudzonych poczwarek, które poza swój ciasny świat-kokon, - nie wyściubią nosa ?

    Nie wstydzę się dziś przyznać, że zdarzało mi się płakać ze zmęczenia i radości (rzadziej) lub popadać w czarną rozpacz po porażkach zespołu i własnych (częściej) ale naprawdę żal mi tych, którzy nigdy tego nie przeżywali.

    Żegnam się więc z pięknym rozdziałem w mym życiu, z całym swoistym światem sportu szermierczego, jakże bogatym we wrażenia, ale choć „chowam szpadę do lamusa”, a buty szermiercze ”wieszam na kołku”, to wszystko to co z białą bronią i z mym Klubem związane zatrzymuję w sercu jako coś bardzo bliskiego i coś bardzo drogiego.

    Czas już jednak zrobić miejsce młodym, odpocząć i zająć się wychowaniem (może na lepszego ode mnie szermierza) mego 4-o miesięcznego synka Wojciecha, któremu z rozkoszą poświęcam wolne chwile bez reszty.

    Pragnę jednocześnie przeprosić wszystkich tych działaczy, trenerów, sędziów i szermierzy, którym kiedykolwiek zrobiłem przykrość i prosić o wybaczenie. Wierzajcie mi, że nie miałem złej woli.

    Kończąc, uprzejmie proszę o prawo pozostania nadal członkiem (ale nie zawodnikiem) Wrocławskiego Klubu Szermierczego „Kolejarz” (mimo, że nie będę już mieszkańcem Wrocławia – wyjeżdżam bowiem na stałe do Płocka) i prawo opłacania składek członkowskich w dotychczasowej wysokości, a także proszę o pamięć przy okazji turniejów towarzyskich i walnych zebrań klubowych.

    Ściskam serdecznie wszystkich członków Klubu i, choć to sportowcowi nie uchodzi – wybaczcie... z łezką w oku.

                                                          

                     Wasz zawsze szczerze oddany i pamiętający

                               / - / Grzegorz Falkowski


* * * * *

Okręgowy Turniej Klasyfikacyjny, Wrocław, 2.10.1971 r.

    Wtedy myślałem, że to ostatni turniej szermierczy w mym życiu. Po 15 latach startów w W.K.Sz. „Kolejarz” przeprowadzam się do Płocka, gdzie nie ma klubu szermierczego.

    Przed rozpoczęciem walk pożegnano mnie uroczyście kwiatami i upominkami oraz miłymi słowy Prezesa Okręgu Dolnośląskiego PZSz. – dr Bolesława Morawskiego oraz Prezesa naszego Klubu – mgr Eugeniusza Pussaka.

    Stałem przed frontem zawodników i wzruszenie ściskało mnie w gardle. Wyściskałem się później z serdecznymi druhami z planszy, a podziękowanie moje za tak serdeczne pożegnanie wypadło nienajlepiej, bo w tej uroczystej chwili nie bardzo umiałem zapanować nad uczuciami żalu, że to już koniec tych pięknych, bojowych, barwnych lat życia sportowego, młodzieńczych wzlotów i upadków, momentów triumfu i gorzkich porażek, cudownej atmosfery mobilizacji członków drużyny w meczu przeciwko naszym przeciwnikom, tej czystej, egzaltowanej, bezinteresownej przyjaźni z koleżankami i kolegami z Klubu, że to już koniec szermierki.

    Okazało się jednak raz jeszcze, że łatwiej powiedzieć „żegnaj”, niż rozstać się z czymś co zawiera kawał serca, kawał pracy, trochę sukcesów i także porażek – słowem ładny kawałek barwnego, młodzieńczego życia.

Powered by dzs.pl & Hosting & Serwery